piątek, 15 listopada 2013

#4



Pytasz o otuchę i miejsce, w które chce się wracać - nie ma go w ogóle. Nie mogę się unieść z nim, mogę tylko wpadać tam co jakiś czas, na jakiś czas, 
nigdy na dłużej. 
Trudno wiedzieć dokąd iść, jeśli nie wiesz skąd jesteś. Trudno kochać dom, jeśli dom to tylko meble.


- Dzięki za podwiezienie. Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi!
- O nie.  Z jeszcze jednym zwariuję.
- I powiedział to ten, który ma trójkę. No pięknie, Franek!


Moi znajomi z pracy byli bardzo, bardzo w porządku. Z zaklimatyzowaniem się nie było problemu. Z resztą, z podwózką pod blok też nie.

Wykorzystując nieobecność chłopaków rozłożyłam się na salonowej kanapie, wykładając nogi na stół, obok których stał kubek z gorącą herbatą, a jej intensywny zapach czuć było w całym pomieszczeniu. Zamknęłam oczy i delektowałam się ciszą. Po 15 minutach błogiego lenistwa rozdzwonił się telefon.

- Michalina?

Zamarłam. A dzieje się tak rzadko, bo tak rzadko na wyświetlaczu mojego telefonu pojawia się napis 'mama'.

- Michalina
. - odpowiedziałam chłodnym głosem na pytanie.

- Masz chwilę czasu?  Jestem sama i ... 
- I co?
- Michalina, daj mi coś powiedzieć, nie wchodź mi w zdanie...
- Mamo Od Święta, mój czas jest zbyt cenny. 

Pękało mi serce. Wszystko wracało. Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i jednym duszkiem wypiłam gorącą jeszcze herbatę nie zważając na to, że parzy mnie w język. Było po 18. Kluczyki od samochodu brata jak zwykle leżały na jego łóżku. Ubrałam płaszcz i zostawiając telefon na stole obok pustego kubka wyszłam z domu.


Po 30 minutach byłam na miejscu. Niepewnie wjechałam na podjazd. Brama była otwarta, a kiedy tylko wysiadłam z samochodu Bruno zaczął głośno szczekać.

- Kochany psiak. - kucnęłam obok mojego czworonożnego ulubieńca głaskając go. Był szczególnym psem, prezentem od brata na 22. urodziny. Niestety ani Karol, ani tym bardziej ja, tułająca się po świecie, nie mieliśmy możliwości zabrania go ze sobą. Został w tym domu. Dokładnie tutaj, gdzie przyjeżdżamy tylko wtedy, kiedy nie ma ojca. I to tylko po wzięcie rzeczy ze swoich pokoi, bo nigdy nie udało nam się zabrać wszystkiego.  Bruno dziwnie się zachowywał. Z każdym kolejnym dotykiem popiskiwał. Domyśliłam się, że jest co najmniej trochę skopany.

Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Dom, przed którym stałam jak zwykle robił na mnie wrażenie. Zaobserwowałam kilka zmian, które kosztowały zapewne niemałe pieniądze. Widać było, że firma ojca ma się bardzo dobrze i zapewne jeszcze lepiej niż podczas mojej ostatniej wizyty, która miała miejsce jakieś pół roku temu.

- Michalina? - w głosie matki było więcej zdziwienia niż radości. Wpuściła mnie do środka. Wszystko jak zwykle było niemalże sterylne. Białe ściany, czarne skórzane kanapy i fotele, połyskujące w jasnym świetle meble i parkiet. Ten widok ani trochę mnie nie zaskoczył. Zupełnie inaczej zareagowałam na przyciągający wzrok element na twarzy mamy.

- Co ci się stało w oko? - patrząc na biały plaster zakrywający pół twarzy nie mogłam powstrzymać się od pytania.
- To nic. Sadziłam choinki w ogródku i schylając się wbiłam sobie w oko szpic. 

Ta odpowiedź była dziwna. Bardzo dziwna, biorąc pod uwagę to, że ojciec zatrudnia osobę, aby co jakiś czas zajęła się ogródkiem.

- Stało się coś, że miałam przyjechać?
- Nic. Po prostu chciałam się z tobą zobaczyć. Karola niestety widzę tylko w telewizji.
- Dziwisz się? Nigdy nie wiadomo, kiedy we własnym, rodzinnym domu dostaniesz w twarz, prawda?
- Michalina, to nie jest tak...

- A jak jest ? - przerwałam. - W zamian za wyżywienie, książki do szkoły i wszystko inne mieliśmy milczeć i nie mówić o tym, że prawie codziennie dostajemy w pysk i mamy posiniaczone plecy. U ortopedy też kłamałam. I to nie raz. Przecież rękę złamałam na schodach. Ojciec nigdy nas nie chciał.
- Nie jest taki. On was kocha. 

- Powiedz mi, który kochający ojciec znęca się nad swoimi dziećmi? Która kochająca matka za pieniądze na kosmetyczkę, nowe samochody i możliwość błogiego lenistwa w domu zamiast jakiejkolwiek pracy patrzy na krzywdę, jaka wyrządzana jest jej dzieciom? Kobieto, czy ty słyszysz co mówisz?! Nie rozumiem, jakim trzeba być egoistą, żeby w zamian za kasę na własne potrzeby przemilczeć ...
- Michalina! Skończ.
- Nic się nie zmieniłaś. Nadal jesteś tą samą materialistką co kiedyś. Jest dobrze, bo nie bije cię po mordzie. Zadzwoń, kiedy dostaniesz pierwszy raz. Chętnie posłucham jak czujesz się upokorzona. Jak bardzo cierpisz. 


W tym momencie popatrzyła na mnie i nie spuszczając ze mnie wzroku powoli odrywała plaster. Z każdą sekundą jej twarz wypełniał ogromny, fioletowy siniak.

- O Boże. - tylko to udało mi się powiedzieć.
- Idź już. Proszę. - matka odwróciła się do mnie plecami.
- Zabolała cię prawda? Bo co? Bo nikt inny nie powiedział ci tego prosto z mostu, jak ja dzisiaj. Nienawidzę cię!

Uznałam, że nic tu po mnie. Zapięłam płaszcz i usłyszałam psie skomlenie. W drzwiach stał ojciec. Elegancki pan z czarną aktówką ze skóry. Na moich oczach uderzył ręką w brzuch Bruna. Pies podbiegł do mnie i usiadł za moimi nogami. Pewna siebie stanęłam na przeciw tyrana  po czym próbowałam go wyminąć. Ojciec zamachnął się i uderzył mnie z pięści w twarz. Bezwładnie opadłam na podłogę. Z nosa zaczęła cieknąć krew.

- Widziałem cię tutaj ostatni raz. W przeciwnym razie będziemy rozliczać się inaczej.
Resztkami sił wstałam i wybiegłam, a razem ze mną Bruno.

- Nie zostaniesz tu. - otworzyłam drzwi z drugiej strony i poklepałam ręką siedzenie pasażera. Pies posłusznie skoczył i usiadł.  Z piskiem opon wyjechałam z podjazdu na ulicę. Chciałam jak najszybciej być jak najdalej od domu.


Przyjechałam do mieszkania. Bruno usadowił się na łóżku w mojej sypialni. Było dosyć cicho, bo tylko z pokoju Andrzeja dało się usłyszeć dźwięk naciskania klawiszy laptopa. Wiedziałam, że Karol poszedł na noc do Oli. Bezszelestnie udałam się w stronę lustra w przedpokoju. Moja biała bluzka i szalik były całe we krwi, a połowę twarzy oblał ciemnofioletowy siniec. Usiadłam na komodzie stojącej obok.  Byłam totalnie rozbita. Zgasiłam światło, które było jedynym świecącym się w tym momencie w całym mieszkaniu.

- Michalina jesteś wreszcie. Mieliśmy jechać na zakupy, bo lodówka pusta, a Karol wybył. Michalina?

Andrzej powolnym krokiem podszedł do mnie i pytającym wzrokiem błądził po mojej twarzy.

- Byłam w domu. - ze łzami w oczach popatrzyłam na niego. On zaś najpierw dotknął dłonią plam krwi znajdujących się na mojej bluzce, następnie nosa, policzków i oczu. Syknęłam z bólu. Wiedziałam, że nie muszę mu mówić nic więcej.

- Zabiję sukinsyna. Przysięgam. 
- Nie, proszę... -  popatrzyłam błagalnym wzrokiem na mojego rozmówcę dając do zrozumienia, że atrakcji na dzisiejszy dzień wystarczy w zupełności. Wrona głęboko oddychał, starał się uspokoić. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam płaczem.
- Michaśka...- Andrzej podniósł mnie i z całej siły przytulił do siebie. Wtuliłam się w jego tors kompletnie nie zważając na to, że wybrudzę go krwią.

W takiej pozycji staliśmy dobre piętnaście minut.




4 komentarze:

  1. Oezu, bo widzisz ja po tym: Zabije skurwysyna i tym: Przysięgam zaraz po się rozpłynęłam, bo wyobraziłam sobie takie Andrzejowe: Zabije skurwysyna i to jego Andrzejowe zabijanie tego skurwysyna, bo przecież Przysięgną co nie?
    Ja to byłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysięgną.. Matkulu, ja już pisać nie umiem nawet.

      Usuń
  2. masakra! Niestety takie horrory się zdarzają w wielu domach i ludzi po których by się czegoś takiego nikt nie spodziewał! Szok po prostu!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja przyłączę się do Andrzeja i z premedytacją też zabiję sukinsyna. Bo to się w głowie wręcz nie mieści, żeby ludzi tak terroryzować, zastraszać i zabijać wewnętrznie. Pal licho materialistów, ale na takie horrory to ja się nie zgadzam. Zabiłabym na miejscu, zostałaby tylko mokra plama. Co te biedactwo musiało przeżyć zanim wyniosła się z tego chorego domu, z tej chorej rodziny. Uciekła i bardzo dobrze. buziaki :*

    OdpowiedzUsuń